Sąsiedzi.

Nigdy nie sądziłem, że przeprowadzka sąsiadów wywrze tak duże piętno na moim życiu i egzystencji. W sobotę koło południa wracam sobie z inauguracji roku akademickiego w Krakowie. Przed klatką widzę jakąś furgonetkę i sąsiada, który pakuje do niej jakieś meble. Kulturalnie mówię dzień dobry i w ten sposób limit rozmów wyczerpany na najbliższe kilka miesięcy. Aż trudno uwierzyć w to co się stało później, a zwłaszcza w to, że sąsiedzi których się widzi raz na miesiąc, mogą mieć tak duży wpływ na Ciebie, Twój stan zdrowia i Twoją psychikę (w tym przypadku mnie, mój i moją). Ale wróćmy do meritum sprawy.

Wchodzę do domu, witam brata który siedzi na necie, biorę torbę i zmykam na mecz. Wracam wieczorem i widzę, że danadam ogląda Bourne’a. Mówię mu, żeby na chwilę przerwał i puścił mnie na kompa. Nie czekając na jego reakcję już miałem klawiaturę w ręce, gdy powiedział mi, że nie ma neta i tym samym moja potrzeba dobrania się do komputera znikła w mgnieniu oka. Pomyślałem sobie, że nic się nie stało i za jakiś czas dopływ tlenu do komputera zostanie wznowiony. Ale ileż tak można myśleć. Sobotnią noc jakoś wytrzymałem, całą niedzielę jakoś przetrwałem, ale naprawdę ileż można. W niedzielę wieczór dzwoniłem do firmy, która powiedziała, że w tygodniu przyśle serwis. Nie ma to jak usłyszeć słowa ku pokrzepieniu serc – w tygodniu. Jakby Mickiewicz w ten sposób podtrzymywał na duchu naszych, którzy przebywali na obczyźnie, to by daleko na tym nie ujechali. Mija cały poniedziałek i cisza, internetu jak nie było, tak nie ma. We wtorek wieczorem po kilku dodatkowych telefonach sąsiadów przyjechał serwis… Pewnie sobie myślicie albo już w ogóle zapomnieliście, że główną role w tej historii miała odegrać przeprowadzka sąsiadów. Już do nich wracamy. Serwisman stwierdził, że sąsiedzi wyprowadzając się odłączyli wtyczkę od switcha (czy jakoś tak) czym pozbawili dwie klatki dostępu do świata. Telefony zaraz poszły w ruch i ktoś dodzwonił się do nich. Powiedzieli, że w czwartek rano zajrzą do mieszkania i podłączą co trzeba. Nie obeszło się oczywiście bez rozwalającego konstrukcje tekstu typu: ‘Ale co się stało? Przecież to tylko internet’. Na szczęście w czwartek, oczywiście nie rano, tylko dopiero koło południa internet wrócił tam gdzie jego miejsce, czyli do mojego pokoju :d . Mimo to straty są: zdrowotne – w braku internetu upatruję przyczynę przeziębienia, które mnie dotknęło; psychiczne – 4 dni bez neta… sami rozumiecie. Na szczęście wszystko wskazuje na to, że podobny problem już się nie będzie miał miejsca, gdyż skrzynka switch’owska będzie teraz u mnie i to ode mnie będzie zależał los wszystkich Ziemian :d .